— Wiedziałeś, że van Gogh był czarodziejem? Obserwowali go mieszkający w pobliżu czarodzieje i widzieli, jak w jakiś magiczny sposób tworzy swoje obrazy. Sam myślał, że ma jakieś schizy. Mocne, c'nie?
Te dziwne słowa wyleciały szybkim strumieniem z ust Gal Sue. Ciemnowłose dziewczę odbywało czwarty rok nauki w Hogwarcie będąc dumnym Puchonem. Z powodu tej przynależności, a także niekontrolowanych ciągów do wtryniania się w nieswoje sprawy, doczekała się ociekającego sarkazmem pseudonimu Helpuff (ang. help — pomoc). Mimo wszystko, odbierano ją jako bardzo pozytywną osóbkę i z jej pomocy faktycznie chętnie korzystano. Żaden z profesorów nigdy nie powiedziałby na nią złego słowa, chociaż nie była najlepszą i najgrzeczniejszą uczennicą. Skoro o nich mowa, Gal miała wyjątkowy talent do zaskarbiania sobie ich łask. Miała wejścia u każdego nauczyciela, o czym wszyscy wiedzieli. Stąd drugi pseudonim — Złote Dziecko.
— Chciałbym powiedzieć, że to interesujące, ale nie mam najmniejszego pojęcia, o kim mówisz — odpowiedział jej przyjaciel, którego specjalnie nie muszę opisywać, gdyż to znany wszystkim Remus Lupin. Z naszym dziewczęciem o szaro-niebieskich oczętach i ostro zakończonym noskiem miał okazję się poznać dwa lata temu, kiedy jeszcze nie myślał o powrocie do Hogwartu. Chcąc zawrócić z szalonych tematów Gal, postanowił zadać standardowe i neutralne do bólu pytanie. — Jaką lekcję masz teraz?
— Eliksiry. — Wielkie oczęta dziewczyny zabłysły, zaś jej usta ułożyły się w szeroki uśmiech. Nikt ze studentów nie pasjonował się eliksirami tak jak ona, lecz mało kto podejrzewałby ją o jakiekolwiek zapędy naukowe. Jako nieoficjalny pupilek Snape'a, nie straciła nigdy ani jednego punktu na zajęciach z warzenia mikstur, co u niego było prawdziwym wyczynem. Sam profesor cenił ją za wyczucie, jak również za prostolinijność i naiwność. Nie potrafił sobie odmówić wkręcenia ją w rzekome odkrycie Wywaru Tojadowego i dopiero Remus uświadomił dziewczynę, że niestety nie ona została twórcą meliski dla wilkołaków.
Ale po co jej Wywar Tojadowy?
Otóż, Gal i Remus nie znali się z przypadkowego spotkania na mieście, bądź z wieczorka poetyckiego w Londynie. Los splótł ich drogi pełne sierści i kłaczków właśnie z tego powodu, że oboje stali się ofiarami likantropii. Ich spotkanie miało miejsce podczas pełni, kiedy to Gal była na trzecim roku w Hogwarcie. Ale do tego wrócimy innym razem.
***
Pewnego dnia, Gal wyszukiwała w bibliotece informacje o roślinach mających właściwości ognioodporne, kiedy muzykę tworzoną przez szelest kartek zakłóciła wysoce nasycona emocjami rozmowa.
— On nie może mnie znaleźć! To ja muszę go znaleźć! — Głośno powiedział ciemnowłosy chłopak z okrągłymi okularami.
— Harry! To naprawdę nie jest dobry pomysł! — Odpowiedziała mu dziewczyna o kasztanowych lokach, która pomimo użycia szeptu, wpisywała się w definicję zakłócania ciszy w bibliotece.
— Czy możecie przestać się wydzierać? — Gal zmierzyła ich chłodnym spojrzeniem.
— Jak wiele usłyszałaś? — Dziewczyna spytała Puchonkę po chwili milczenia. W jej głosie czuć było lekką obawę, jakby upublicznienie ich potajemnej dysputy ważyło na losie świata.
— Nie wiem, mam to gdzieś, ale, kurka, Potter — tu Gal zwróciła się do okularnika — jak znowu spróbujesz zrobić jakieś chore rzeczy i pchać się tam, gdzie nie trzeba, rób to poza Hogwartem, jasne? — Dziewczyna posłała mu mordercze spojrzenie. — Bo jeśli nie... — Tu pogroziła mu pięścią, co było wystarczającym powodem do tego, aby dwójka Gryfonów opuściła szybkim krokiem bibliotekę.
***
Panienka Sue była typowym uczniem Hogwartu, który nazwisko „Potter" kwitował kpiącym uśmieszkiem. Wybrany, długo oczekiwany, okazał się magnesem na dziwne i niewyjaśnione zjawiska. Kto wie, co wydarzy się w tym roku... Gal nie miała żadnych osobistych relacji z Potterem. Kojarzyła tylko, że zadaje się z naczelną kujonką rocznika niżej i jednym z Weasley'ów. Raz jednak rozmawiała z nim sam na sam. Dosiadła się do niego, kiedy spędzał czas w samotności na ławce znajdującej się przy jednym z dziedzińców.
— Siema, Smroter, zastanawiałeś się czemu nikt cię już nie lubi, chociaż byłeś taki popularny na początku pierwszego roku?
— Ale o czym ty? —Harry wydawał się skonsternowany.
— Tak naprawdę to nie chodzi tylko o to, że gadasz w mowie węży, przyciągasz bazyliszki i jakieś inne rzeczy. Wszyscy traktują cię jak śmiecia, bo zachowujesz się jak śmieć.
— Co do kurki. —Zmarszczone brwi Pottera sugerowały jeszcze większą konsternację.
— Widzisz, jesteś jak połączenie superbohatera z tajnym agentem. Niby ratujesz, ale nikt nie wie co, gdzie i dlaczego. Łazisz gdzieś po niebezpiecznych miejscach i narażasz nawet swoich friendsów. Wiesz, ja rozumiem, że ufanie Dropsodolowi jest trudne, ale no kurka, masz McGonagall po swojej stronie! Ona jest super ekstra, ale nieeee, Harry musi wszystko zrobić sam! Harry musi pokazać kim on nie jest!
— Co...
— Podsumowując: nikt ciebie nie lubi, bo jesteś przychlastem i bucem.
Gal wstała, otrzepała spódnicę z ewentualnych zanieczyszczeń przenoszonych drogą ławkową i poszła do dormitorium, zaś Harry został sam z niezłą karuzelą w głowie. Ukrył w końcu twarz w dłoniach, co można interpretować jako pewnego rodzaju smutek, bądź przygnębienie.
Dlaczego? Dlaczego wszyscy muszą mu tak cisnąć? Czemu nie rozumieją, że to on jest Wybrańcem? Czemu życie musi mu dokładać tyle smutku? Otarł gorzką łzę spływającą samotnie po jego policzku. Złe myśli szybko odeszły w niepamięć, bo oto jego przyjaciel, Rubeus Hagrid, zmierzał w jego stronę. A wszyscy wiemy, co to oznacza...
***
Odkąd Gal i Remus byli razem w Hogwarcie, spędzali ze sobą całą masę czasu. Oczywiście żadne z nich nie zaniedbywało swoich obowiązków ani innych relacji. Spacerowali, rozmawiali, starali się nie zabić wędrując wzdłuż klifu (co wyglądało tak, że to Remus darł się na Gal, żeby ogarnęła tyłek i się cofnęła nim spadnie i się zabije). W szkole oczywiście nie obyło się bez gorących ploteczek na temat domniemanego romansu uczennicy z nauczycielem, czy sugestywnych spojrzeń w ich stronę, ale właściwie nikt się tym nie przejął bardziej, bo jak wiadomo podobne ploteczki lecą przy każdej relacji damsko-męskiej. No i wcale nie tak, że w misiaczku-Lupinie nie podkochiwała się co najmniej połowa żeńskiej populacji Hogwartu i nikt nie chciał wierzyć, że wybrał on już swoją ukochaną.
Smutne noce pełni księżyca Gal spędzała z Lupinem, przez co stały się one dla niej jednymi z najpiękniejszych chwil w Hogwarcie. Zaszywali się w tajemniczym pomieszczeniu na siódmym piętrze, co do którego Remus był przekonany, że nikt ich tam nie znajdzie. Nieduża salka wypełniona była poduszkami i kocami, wpuszczając do środka jedynie światło tego nieszczęsnego księżycowego pączka. Dopóki nie nabrzmiał on dostatecznie, Gal zamęczała przyjaciela gorącymi ploteczkami sennym od Wywaru Tojadowego głosem. Prędzej czy później posnęli oboje, tak więc żadne z nich nie było w stanie dostrzec które pierwsze odbyło transformację w futrzaną bestię, a któremu poszczęściło się odmienić najszybciej. Nie miało to jednak większego znaczenia, grunt, że tę intymną chwilę zmiany postaci przeżywali we śnie.
— Jesteś kociarzem czy psiarzem? — Spytała Puchonka po trzecim piżama party, jakie razem odbyli.
— Co proszę? — Remus ledwo miał siłę utrzymać otwarte powieki, kiedy wysuwał się w porze śniadaniowej z Poduszkowego Pokoju. Rozejrzał się wokół i wybrał najszybszą trasę do wieży personelu.
— Wolisz koty czy psy? — Gal w luźnym dresie, idealnym do wilkołaczych nocy, bez obaw spacerowała po zamku. Oboje mieli równie podkrążone oczy, jednak Remus wyglądał znacznie gorzej. Nic dziwnego, skoro emocjonalnie przeżywał przemianę tysiąc razy bardziej.
— Nie wiem. Koty mnie niespecjalnie lubią (CIEKAWE CZEMU), natomiast jak dla mnie psy są zbyt głośne i chyba jestem dla nich zbyt introwertywny...
— Rozumiem... — Gal zaczęła powoli rozważać skręcenie w stronę jej ulubionego przejścia za obrazem, które łączyło siódme piętro z parterem, ale niestety po drodze wyrżnęła w mosiężny świecznik. — Kurka mała.
— A ty? — Lupin kontynuował rozmowę pomagając jednocześnie wstać swojej młodszej koleżance. Wpadanie na obiekty nie było dla niego niczym niezwykłym w tym stanie i nie miał nawet siły na okruchy współczucia. Chciał po prostu wbić do mięciutkiego łózia na dalszą część snu.
— Ja jestem pufiarzem — odpowiedziała z pełną powagą masując nowego siniaka na biodrze.
— Że kim? — Wymamrotał Lupin odgarniając grzywkę z oczu. Jego wolne obroty myślowe zdążyły zapomnieć, o czym tak naprawdę rozmawiali, przez co z lekkim rozbawieniem stwierdził, że w tym momencie nawet nie czuje się przy Gal tak staro. Różnica wieku nie przeszkadzała mu w budowaniu tej przyjaźni, nawet pomimo świadomości, że Puchonka jest tylko o rok starsza od syna jego śniętej pamięci przyjaciela, Jamesa. Chociaż wciąż miał ową różnicę na uwadze.
— Pomochonem.
— ...
— Puchonem. — Gal zmrużyła oczy rozważając o czym tak naprawdę rozmawiali, po czym pokręciła tylko głową sama do siebie i wtoczyła się w obraz. Niestety nie zdążyła dotrzeć na dół i zasnęła gdzieś pomiędzy drugim a trzecim piętrem.
***
— Syriusz Black... Znowu gwiazdą okładki.
Opierając się o mur na Dziedzińcu Transmutacji, Gal zezowała na ruchomą twarz jakiegoś wariata znajdującego się na okładce najnowszego Proroka Codziennego. Mężczyzna trzymał tabliczkę ze swoim kodem skazańca zapisanym w runach. Sue przebywała właśnie na świeżym powietrzu wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką, Rose Silverstein — dziewczęciem o niesamowicie skręconych kasztanowych lokach, zawsze schludnie okiełznanych żółtą opaską.
— Widziałam... — Rose skupiona była na ćwiczeniu zaklęcia przemieniającego pióro w kawałek pergaminu. W międzyczasie dostrzegła profesora Lupina zbliżającego się do nich ze strony zamku. Rose wiele razy zastanawiała się, co tak naprawdę łączy jej przyjaciółkę i nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, jednak nigdy nie zdobyła się na odwagę, by spytać o to wprost.
— Nie rozumiem o co tyle krzyku. Nie wygląda na niebezpiecznego, tylko takiego... No spójrz. — Gal podetknęła przyjaciółce okładkę pod nos. — Burza ciemnych włosów... Głębokie spojrzenie... Ten groźny, ale jednocześnie seksowny uśmiech... — Dziewczyna obniżyła ton głosu tworząc mroczną i tajemniczą atmosferę. — Gdybym tylko go spotkała, to bym...
— Umarła? — Spytał jakiś głos zza jej pleców, przez co odruchowo złapała się za serce, jakby mogła tym zapobiec zawałowi.
— Oh, no wiesz? Czemu bym miała robić coś takiego? — Odparła teatralnie udając, że wcale prawie nie dokonała wspomnianej czynności chwilę temu. Lupin otrzepał niewidzialny kurz ze swojego beżowego sweterka.
— Ponieważ ten„seksowny" Black jest seryjnym mordercą, Gal — rzekł spokojnie marszcząc nieznacznie brwi w karcący sposób.
Zapadła chwila ciszy, podczas której źrenice Sue powiększyły się nieznacznie a jej usta zacisnęły się tłumiąc wybuch śmiechu. „Seksowny Black"? On naprawdę to powiedział?
— Nie będę o nim rozmawiać nigdy więcej, jeśli tylko powtórzysz te dwa słowa —rzuciła wyzwanie zagryzając z uciechy dolną wargę.
— Jakie? Seryjny morderca?
— Oj dobrze wiesz o co mi chodzi!
Gal nie lubiła, kiedy ktoś nie wchodził w układy z nią. Lupin tylko udawał, że nie wie o czym dziołszka mówi i szybko się zmył. Rozpływające się nad fizjonomią Blacka uczennice przypomniały mu o starych dobrych czasach spędzonych w murach Hogwartu, co powodowało na jego twarzy rozmarzony uśmiech. A potem depresję, gdy jego myśli podążyły do tego, co stało się później.
Natomiast, Gal później już nie myślała o Blacku. Wszyscy mówili, że uciekł z Azkabanu aby dorwać Pottera, więc co ją to? Teoretycznie, skoro urwał się z tak strzeżonego miejsca, to bez problemu dostałby się do Hogwartu, ale Gal wolała wierzyć, że Black ze swoimi planami poczeka do wakacji. Poza tym, nawet jeśli by już zawitał w szkole, to z tytułu bycia kumplem Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, oprócz Pottera dobierałby się tylko do Mugolaków. A panna Sue do nich nie należała. Co prawda jej matka była Mugolem, jednak po otrzymaniu zaproszenia do Hogwartu na jedenaste urodziny, Gal dowiedziała się od niej, że jej ojciec również uczęszczał do tej placówki. Dziewczyna nigdy nie poznała nawet jego personaliów, gdyż rzekomo był groźną jednostką. Wolała raczej myśleć, że opuścił jej ciężarną matkę dla jej bezpieczeństwa, nie zaś z powodu bycia randomem zaliczającym przypadkowe lochy.
Comments (0)
See all