*•°
Ethan POV
Jest dziewiąta rano. Stoję w przedpokoju z walizkami i czekam, aż wujkowie pomogą mi ze zniesieniem kartonów z książkami i innymi duperelami. Od wczorajszego spotkania z dziwną krewną - która swym spojrzeniem zgięłaby największego twardziela - mam wszystkiego dosyć. Nie dość, iż nie mam ochoty nigdzie wyjeżdżać - choć w głębi duszy dziękuję za to, że mogę zacząć wszystko od nowa - od jakiegoś czasu miewam dziwne sny, a po śmierci rodziców nie ma mi kto śpiewać. Kiedy sam sobie próbowałem zaśpiewać kołysankę w nocy nie pomagało. Chociaż mama nie śpiewała zbytnio dobrze, to podczas tej piosenki jej głos zmieniał się w głos zawodowej piosenkarki. Nazywaliśmy to wszyscy czarami. Z każdym dniem jestem coraz słabszy, choć bardziej czuję się ospały. I to nie przez koszmary, gdyż z przyzwyczajenia takie przerywniki w śnie nie odbijały się zbytnio na moim samopoczuciu.
Moje rozmyślenia przerwał dzwonek do drzwi.
Teraz wszystko będzie inne.
Nawet nie zauważyłem kiedy moja ciotka weszła, i to nie sama, tylko z dwoma mężczyznami w młodym wieku. Byli ubrani w białe podkoszulki i sprane dżinsy. Wyglądali jak napakowani goście po sterydach. Trochę się przestraszyłem. Zastanawiałem się kim są ci mięśniacy. Mężczyźni zaczęli zabierać moje walizki i kartony. Chciałem zaprotestować, ale ciocia przerwała mi zanim w ogóle spróbowałem coś powiedzieć.
- Ethan, nie przejmuj się nimi. Pracują dla mnie. Chodź kochanie, nie mamy całego dnia. - Wyciągnęła do mnie rękę, by lekko dotknąć mojego ramienia na znak żebym się pospieszył.
Nim się obejrzałem stałem przed wielką limuzyną. W pierwszej chwili myślałem, że to żart. Gdy jeden z byczków cioci otworzył drzwi przed nią, zdałem sobie sprawę, że to się dzieję na prawdę. Kazała mi usiąść z tyłu obok niej. Wnętrze było naprawdę przyjemne. Nie zwracałem zbytnio uwagi na to gdzie jedziemy - zgaduję że na lotnisko. Świetnie, czyli wywiezie mnie poza kraj.
Gdy skończę szkołę wrócę tutaj. To tutaj pochowani są moi rodzice z którymi nawet się nie pożegnałem, nie zapaliłem znicza... Cholera! Nawet z wujkami się nie pożegnałem. Sięgnąłem do kieszeni po telefon. Trochę gówniana forma pożegnania, ale jakaś jest. Chciałem wysłać wiadomość, jednak zauważyłem powiadomienie od operatora, że muszę doładować konto. No super. Mam nadzieje, że nie pomyślą sobie, iż jestem na nich zły.
Nie zorientowałem się nawet kiedy zasnąłem. Nic dziwnego, bo te fotele są wygodniejsze nawet od mojego łóżka.
*•°
- Wstawaj. Jesteśmy na lotnisku. Wyśpisz się w samolocie - Obudził mnie kobiecy głos, który przebił się przez mój o dziwo spokojny sen. No tak, teraz przez zmęczenie słyszę głosy w mojej głowie. Wydaję mi się, że to głos cioci. Już i tak ma nade mną przewagę, jeszcze słyszę ją w głowie. To staje się już nie denerwujące, ale dziwne i przerażające. Jakbym nie miał już prywatności, a dla mnie to istna katorga, bo lubiłem swoją przestrzeń osobistą.
Już w pełni wybudzony ocknąłem się z moich myśli. Byczki cioci czekały na mnie z walizkami, aż wyjdę z limuzyny. Gdy to zrobiłem szli koło mnie. Gdyby nie byli ubrani w luźne ciuchy czułbym się jakbym był jakimś pieprzonym prezydentem - eskortowaną szychą. Tylko gdzie podziała się ciocia? Czekając na nią - nie mogłem odejść nawet na krok - zastanawiałem się jak to wszystko się potoczy w moim życiu. Jedno wiem na pewno... zaraz zasnę tu na parkingu.
- Alen, wnieście bagaże do juków, a ty Ethan choć, bo zaraz mi tu zaśniesz na stojąco - Po naglił mnie ciocia łagodnym tonem.
- Ciociu, ale my chyba nie lecimy prywatnym odrzutowcem? - Zapytałem w szoku, wpatrując się w nasz środek transportu.
- Chyba od tego jest, żeby nim latać. No już, nie stój tak, tylko wsiadaj na pokład.- Z szokiem wsiadłem do maszyny i od razu miałem przed oczyma moich rodziców, którzy niedawno tak samo jak ja wsiadali na pokład samolotu, nie świadomi swojego ostatniego lotu.
Chciałem się ewakuować, kiedy zatrzymała mnie ciocia Xen. Spojrzała mi w oczy i zaczęła spokojnie; - Wiem, co sobie myślisz, ale naprawdę nie masz się czego bać. Ze mną jesteś bezpieczny, tak?
Od razu się uspokoiłem pod wpływem jej głosu i hipnotyzującego wzroku. - Tak, masz racje, ale trudno jest nie myśleć o tym. - Przyznaję ze szczerością.
- Wiem, nie każę ci zapomnieć. Też straciłam ważną dla mnie osobę, ale musiałam być silna dla córki, by nie odczuła tej straty mocniej. Pomyśl, czy oni chcieliby byś zamknął się w sobie? Byś przez ich wypadek samolotowy, bał się wsiąść na pokład odrzutowca, który w gruncie rzeczy, jest nawet bezpieczniejszy?
- No nie. - odpowiadam.
- Widzisz, to czego tu się bać? Choć usiądź, bo widać, że słaniasz się na nogach. - Ponagla mnie posyłając ciepły uśmiech.
- Wiesz, ciociu, chyba myliłem się co do ciebie. Myślałem, że jesteś jędzą która wszystkim rozkazuje. - Przyznaję jednak potem w duchu przeklinałem swoją głupotę. Czy ja powiedziałem to na głos?
Chciałem przeprosić bądź wyjaśnić, ale dobiegał mnie dźwięczny śmiech mojej cioci. - Wiem. Mogę ci się wydawać oziębłą kobietą, ale gdy mój mąż zmarł, musiałam przejąć po nim władzę, a co za tym idzie stać się stanowcza i oziębła w sprawach służbowych, co przeszło też do porządku dziennego. Po tylu latach mam już taki nawyk.
Chciałem się jeszcze czegoś dowiedzieć o moje rodzinie, ale przerwało mi moje głośne ziewnięcie.
- Prześpij się, kruszynko. Będziemy na miejscu za parę godzin, więc masz czas by choć trochę odespać. - Zapewnia, poklepując miejsce obok siebie.
- I tak jestem niewyspany cały czas. - Przyznaję opierając bok czoła o wezgłowie.
- Domyślam się. Od kiedy? - Zapytała, z lekkim błyskiem w oku.
- Od jakiegoś miesiąca. Jeszcze te koszmary, których nie umiem opisać, bo zawsze się zmieniają i są jakby za mgłą, kiedy się budzę. Są na tyle mocne, by budzić mnie w środku nocy. Nie było tak źle gdy mama mi... - ...śpiewała? - Dokończyła za mnie.
- Tak, skąd...?- Zgadłam, a teraz śpij, kruszynko. - Machnęła ręką zbywając ten temat, a ja byłem zbyt zmęczony, by dopytywać.
- Wiesz? To zabawne, bo dzisiaj obudził mnie kobiecy głos podobny do twojego... - Odpłynąłem jak małe dziecko, w połowie zdania...
*•°
Obudziłem się, już będąc w limuzynie, a sprawcą owej pobudki był dźwięk. Jakby szum podobny do silnej wichury. Dalej czułem się jakbym nie spał przez tydzień, a co gorsza z każdą pobudką to się nasila. Po ogarnięciu myśli, zorientowałem się, że jestem sam. Gdy otwierałem drzwi, by zobaczyć co było sprawcą mojego nagłego przerwania snu, ktoś - a raczej Alen - mnie uprzedził. Nie odezwał się tylko kiwnął głową bym szedł za nim. Było ciemno, pewnie koło drugiej w nocy. Zaniemówiłem z wrażenia, kiedy zobaczyłem pałac jak z bajki, którego blask latarń oświetlał okolicę w tą ciemną noc.
Jeśli ciocia oświadczy, że jest jakąś pieprzoną hrabiną, to chyba zejdę ze śmiechu. To jakiś jebany żart? Nie narzekałem na brak luksusu, ale to... to przesada!
Chciałem się spytać, czy to aby na pewno dobry adres, jednak jak zwykle ciocia mnie wyprzedziła. - Widać po twojej minie, iż nie tego się spodziewałeś. Nie martw się, przyzwyczaisz się. - Zapewniła mnie z małym rozbawieniem w głosie.
- Już chyba nic mnie nie zdziwi. - Mamroczę pod nosem, niepewny prawdziwości swoich słów.
- Jeszcze się przekonasz, o nieprawdziwości twych słów, kruszynko - Xen zwróciła się do mnie z dziwnym uśmiechem. Już chciałem zapytać się o co jej chodziło, ale znowu ziewnąłem i trochę się zachwiałem. Gdybym nie złapał równowagi, walnąłbym o chodnik.
- Chodź, bo zaraz zemdlejesz. Dam ci ziółka, które pomogą ci z prze... Pomogą ci zregenerować siły na jutrzejszy dzień. Nie bój się, te ziółka parzyła jeszcze twoja praprababcia. Sama je piłam nieraz, więc nie zrobią ci krzywdy, choć. - Zauważyłem to małe wahanie w jej wypowiedzi, ale nie sprzeciwiałem się i nie drążyłem głębiej, gdyż nie miałem na to sił.
Zanim weszliśmy do "domu" zapytałem się cioci, gdzie dokładnie jesteśmy.
- Na wyspie, której południowa strona nosi nazwę Nekro Fibius*. Tam nikt z naszej części nie ma prawa wstępu, ale wyjaśnię ci to kiedy indziej.
- A jak nazywa się nasza część? - Dopytałem resztką sił powstrzymując się od ziewnięcia.
- Miasteczko Woolf Moon. Nazwa ma swoje drugie dno, ale o tym dowiesz się w swoim czasie...
[C.d.n.]
*•°
[* "Nekro" to z języka greckiego "Martwy" Nazwa "Fibius" kojarzyć się może z hotelem w Atenach.]
*•°
Comments (0)
See all