Fabian Gray jako Tomas Onexis i Jesse Gwin jako Skyler Onexis
*•°
Ethan POV.
Minęły dwie lekcje i jedna przerwa, po małym incydencie na lekcji matematyki. Mark w między czasie przedstawił mi swoich dwóch braci i kilku kumpli z drużyny. Poznałem również wielu innych bliskich znajomych mojej Alfy i jego rodziny. Miałem poznać jeszcze dwie młodsze siostry bliźniaczki, które mają dwanaście lat i małego czteroletniego braciszka.
Mark opowiadał mi jak jego matka była drobną, ale stąpającą mocno po ziemi kobietą. Zmarła podczas porodu ostatniego z rodzeństwa Onexis. To był ciężki okres w ich życiu. Bliźniaczki były małe i nie wiedziały do końca dlaczego ich mamy już nie ma. Mieli jednak siebie nawzajem, co dało im siłę.
Muszę przyznać, iż patrząc z perspektywy czasu, gdyby nie ciocia i nieoczekiwana wiadomość o tym, że mam zdolności nadludzkie, prawdopodobnie teraz kolejny raz próbowałbym odebrać sobie życie. Mark wciąż nie ma pojęcia jakie było moje życie w “normalnym” świecie. Nie zdaje sobie sprawy z tego jak bardzo jest mi potrzebny. To jakbym pierwszy raz w życiu oddychał prawidłowo, a nie za pomocą jakiegoś sprzętu medycznego. On jest moim powietrzem, moją duszą… moim życiem. Bez niego rozpadnę się jak domek z kart.
Czekając w kolejce po lunch, poczułem jego intensywne spojrzenie. Obróciłem się instynktownie, wypatrując go tłumie uczniów.
Cały czas czuję na sobie natarczywe spojrzenia innych. Zdaję sobie sprawę, dlaczego tak na mnie patrzą, jednak to wciąż mnie krępuje. Przyzwyczaiłem się do bycia niewidzialnym, dlatego to dziwne zainteresowanie moją osobą, jest przytłaczające.
Nim mogłem pomachać w stronę Marka, stało się coś dziwnego. Ktoś chwycił mnie od tyłu, okręcił i bez ostrzeżenia, złączył nasze usta w niechcianym pocałunku. Zacząłem się wyrywać, panicznie szarpiąc za skórzaną kurtkę nieznajomego napastnika. Ten jednak, zamiast mnie puścić, jeszcze bardziej przycisnął mnie do swojego boku i gryząc mnie brutalnie w wargę, utorował sobie drogę do wnętrza moich ust. Chciało mi się wymiotować. Poczułem nieprzyjemny posmak tytoniu, sfermentowanych wiśni i alkoholu. Czułem, że zaraz wpadnę w panikę, a serce biło mi jak szalone ze strachu. To trwało parę sekund, jednak czułem, jakby ten moment nie miał końca.
Nagle ktoś odrzucił napastnika na środek sali, po czym, ulga ogarnęła moje ciało, gdy poczułem znajomy zapach swojej Alfy. Instynktownie wczepiłem się w Marka nie puszczając za żadne skarby świata.
– Och, uhh! Nieźle Mark! Myślałem, że to co mówią plotki to bujda, a jednak prawdą jest, że zaklepałeś najlepszą partię jaka mogła pojawić się od stuleci! Wielki Mark Onexis znów zapunktował co!? Hahaha!
Słysząc tą szyderczość w głosie napastnika wzdrygnąłem się mimowolnie. Jednak, byłoby zbyt pięknie, gdyby zabrakło takich osób w świecie Zmiennych. Napastnik z wyglądu również przypomina Dana.
– Nie żyjesz Verge! — ryknął Mark, zamierzając się na nieznajomego aroganta, jednak w ostatniej chwili uczepiłem się go jak małpka, szlochając żałośnie. – Proszę, nie odchodź. P-proszę… ja się b-boję. — jak na pstryknięcie palcem, Mark uspokoił się i objął mnie opiekuńczo ramieniem.
– Co się tutaj dzieje! Verge, znowu chcesz być zawieszony? Mówiłem, że jeszcze jeden taki wybryk i wylatujesz! — Na stołówkę wszedł mężczyzna, na oko po czterdziestce. Z tego co można wywnioskować, jest dyrektorem lub jednym z kadry pedagogicznej.
– Jakby mnie to obchodziło. To mój ojciec uparł się by mnie tu wysłać. Ja świetnie czułem się w jedynej z naszych szkół w Nowym Jorku. Jeśli mnie wywalicie, proszę bardzo. Mam. To. Gdzieś. — Nim mężczyzna mógł go zatrzymać, ten skierował się do wyjścia. Zanim wyszedł, odwrócić się, mówiąc; – Pomyśle jednak nad wyjazdem. Chyba będę chciał zabrać tego maluszka ze sobą. Rodzina na pewno przymknie oko na moje wybryki, gdy przyprowadzę ze sobą idealną Omegę. — pocił mi oczko, przez co Mark nie wytrzymał. – Zabiję cię!
– Mark! — Gdy chłopak zamierzał się na tego cwaniaczka, krzyknąłem przerażony. Nie chciałem by miał kłopoty, przez pieprzonego dupka, który jest na tyle bezczelny, by pomyśleć, że kiedykolwiek będę miał cokolwiek z nim do czynienia. – Proszę, chodźmy do domu. Chyba… chyba źle się czuje…
Jak na zawołanie, poczułem zawroty głowy,przez co zatoczyłem się lekko do przodu. W mgnieniu oka, Mark był przy mnie, trzymając w ramionach. – Mam cię. — sapnąłem, czując jak jego ciepło mnie otula. Czułem jego oddech przy swoim uchu przez co przeszły mnie przyjemne ciarki wzdłuż kręgosłupa.
Potem, była jedynie ciemność...
*•°
Byłem w lesie, mgła otaczała mnie z każdej strony. Był dzień, jednak ten dym przysłaniał mi widok, przez co czułem się jak w próżni.
Słyszałem szelest liści i odgłosy małych zwierząt. Szedłem przed siebie, próbując znaleźć drogę powrotną do domu. Do swojej Alfy. Jednak im dłużej szedłem tym bardziej zagłębiałem się w las bez możliwości wydarzenia się spod okowów mgły. Nagle przystanąłem na brzegu jeziora. W tafli ujrzałem swoje odbicie. Z zaskoczeniem patrzyłem na siebie w białej sukience ze śliskiego połyskującego materiału. Z przodu materiał sięgał mi do kostek, jednak tylna część ciągnęła się daleko za mną. W pasie i dekolcie przeplatały się małe białe perełki i brylanty. Sukienka była bez ramiączek, ale zaprojektowano ją tak, że gorset idealnie przylegał do mojej klatki piersiowej. Włosy miałem ułożono tak, aby się skręcały, jakby ktoś użył na nich lokówki. Na głowie miałem diadem z liści i kwiatów przeplatany cierniem bez kolców. Nie wyglądał jak zwykły wianek. Za bardzo się błyszczał, jak brylanty na moje sukience. Dopiero po chwili zauważyłem, że w miejscu kolców ktoś przyczepił drobne brylanciki.
Stałem wciąż oniemiały, aż nagle mgła się trochę rozstąpiła, a z jeziora wyłoniła się postać. Mężczyzna na oko był przed trzydziestką. Ze zdumieniem zaobserwowałem, że nieznajomy jest kompletnie nagi! Mężczyzna widząc mnie posłał mi uśmiech i zaczął płynąć w moją stronę. Gdy w końcu wyszedł stanął przede mną w pełnej okazałości, woda kapała z jego nagiego ciała. Czułem jak się rumienię, jednak z jakiegoś powodu nie mogłem się ruszyć.
– Och, dlatego moja królowa sama zapuszcza się w głąb lasu? Wiesz, że może cię coś pożreć? Na przykład ja? — mówił zadowolony z siebie. Nim zauważyłem, kład swoją mokrą dłoń na moim ramieniu, głaszcząc bladą i zziębłą skórę. Od tego gestu przeszył mnie jeszcze większy chłód.
Nie odpowiedziałem, bo nie wiedziałem jak, byłem zbyt przerażony. – Przestań skarbie. Przecież dobrze wiesz, że już należysz do mnie, albo jeszcze nie wiesz? Pewnie to drugie, więc sam ci powiem. Jesteś już mój i będziesz moją królową. Tym razem jestem pewien swojego wyboru. Szykuj się, Wielki Dzień nadchodzi. Ten, który zwie się Uter, ma co do nas wielkie plany.
Stałem jak sparaliżowany. Nie wiedziałem co robić. O co mu może chodzić? I kto to Uter? Dlaczego czuję, że stanie się coś złego? Nim jednak mogłem o co krokwie zapytać, wszystko wokół mnie zniknęło wraz z nieznajomym. Pozostało jeziora, którego woda zaczęła unieść się falami, porywając mnie w otchłań.
Potem słyszałem jedynie swój krzyk.
*•°
– Ethan. Hej, Ethan! Już dobrze. Obudź się, kotek. — ocknąłem się będąc w ramionach Marka. Próbował mnie obudzić, pewnie nieźle go wystraszyłem. – Nic mi nie jest. Po prostu zły sen.
Przetarłem oczy wilgotne od łez i instynktownie wczepiłem się w Marka, szukając ciepła i tego znanego mi uczucia, które daje bicie jego serca.
– Co ci się śniło? Chyba nie ten palant Verge. Ah! Mam chęć go zabić!... — przerwałem mu zanim mógł się nakręcić jak zabawka. – Nie. To nie on mi się śniło. Tak po prawdzie, nie znam tego mężczyzny. Wiem tylko, że mówił o jakimś Uterze i że jestem jego… ja. Nie mam pojęcia co mam o tym myśleć… — przerwałem, widząc jego minę.
– Mark, co ci… – Jak wyglądał ten facet? — wciął mi się nagle. Jeszcze nigdy nie odezwał się do mnie tak zimnym tonem.
Zamrugałem kilka razy nieprzytomnie. – M-miał brązowe włosy, był nagi jak go pan Bóg stworzył i posiadał brodę jak u Gandalfa. Był bardzo arogancki przez co miałem chęć… Ej, gdzie idziesz?! Mark?!
– Zostań tutaj. — Zamiast mi odpowiedzieć po prostu wyszedł.
Przez moment siedziałem na łóżku wpatrując się w drzwi, po czym wstałem.
O nie. Nie będę tutaj siedział i zastanawiał się co znów przede mną ukrywają. Nie ma pieprzonej mowy!
*•°
– Ale tato, to musi coś znaczyć! Nie mam zamiaru tego bagatelizować, bo ty się boisz. Nie będę ryzykować życia Ethana, rozumiesz! — Mark krzyczał na swojego ojca, który siedział w fotelu trzymając się za głowę. – Więc co mamy zrobić?
Na chwilę zapadła cisza, po czym przemówił brat marka, Tomas – Trzeba zwołać radę starszych. Całą radę starszych.
– Mówisz o tych krwiopijcach? Przecież to absurdu! — odezwał się Skyler. – Co oni mają wspólnego z… — Mark mu przerwał. – Czy tego chcemy, czy nie, łączy nas z nimi krew przodków. Tomas ma rację musimy zwołać Najwyższą Radę.
Nim mogłem usłyszeć więcej, przez przypadek potrąciłem wazę, która roztrzaskała się na drobne kawałki. Zamknąłem oczy przeklinając swoją niezdarność.
– Ethan? Mówiłem żebyś został na górze. — W oczach Marka mogłem zobaczyć złość. – Ja chciałem… — na chwilę się zawahałem jednak nie mam zamiaru cały czas być na uboczu. – Nie mam zamiaru znowu jedynie domyślać się, o co tutaj chodzi, ok! Jeśli wy nie chcecie mówić mi prawdy, sam się jej dowiem. — złożyłem ręce unosząc podbródek, przy czym próbowałem wyglądać poważne, ale widocznie mi to nie wyszło, bo każdy z obecnych próbował powstrzymać się od śmiechu.
Złość jakby pomału ulatywała z Marka. Zamiast złości miał na twarzy wypisane rozbawienie. Powinienem czuć się urażony tym, że nie biorą mnie na poważnie, ale widząc mają Alfę w lepszym nastroju, mogę nawet ubrać strój klauna. Byleby nie miał tej przeraźliwie lodowatej miny.
– Przepraszam, maleńki. Od teraz, będę mówił ci o wszystkim. Żadnych więcej tajemnic, ok? — przytaknąłem, udając, że nadal jestem urażony, jednak nie mogłem powstrzymać małego uśmiechu, który wkradł mi się na usta.
– Więc może zjedzmy późną kolekcję. — zaproponował ojciec Marka. – Z tego co wiem, Ethan nie zdążył nic zjeść, gdyż zemdlał.
– Dobry pomysł, co ty na to? Poznasz resztę rodziny. Dzieciaki powinny zaraz przyjechać od kolegi z przyjęcia urodzinowego. — Patrząc mu w oczy widziałem jedynie radość i wiem, że teraz nie będę roztrząsał tej dziwnej sprawy. Spojrzałem na jego braci i ojca, po czym, westchnąłem lekko. – Oczywiście. Jestem głodny jak wilk… Hyh, co za zbieg okoliczności. — parsknąłem, na co wszyscy obecni wybuchli śmiechem.
Teraz czuję, że mam rodzinę, a po śmierci rodziców miałem już nie odczuwać tego domowego ciepła. Jak widać, nie zawsze jest źle tam, gdzie spodziewasz się złego.
Comments (4)
See all